sobota, 21 lipca 2018

Ostatnie dni mojego życia to był koszmar, wiecie? Nie wiem, czy to przez negatywnych (o ile można mówić o pozytywnym) wpływ stresu, który obecnie przeżywam, czy inny diaboł - w każdym razie czułam się tak, jakbym była przeniesiona do totalnie innego wymiaru - ludzie których znam od lat zachowywali się dziwnie i ogólnie wszystko dookoła było jak w jakimś totalnie krzywym zwierciadle.

Nie byłam przez ten czas w stanie odczytywać żadnych intencji kierowanych w moją stronę. Czułam, jakbym dopiero co obudziła się z jakieś cholernie długiej śpiączki. Świat się kręcił swoim tempem, a ja słyszałam wszystko jak przez wodę. Totalnie zdezorientowana próbowałam ogarnąć siebie i swój mózg. Doprowadzić jakoś do porządku moje zmęczone ciało i ducha. Trochę się tym stanem zaniepokoiłam. Poczułam też, że ponownie zaczynam zamykać się w skorupce outsidera i to w momencie, gdy jedną ledwo udało mi się jakimś cudem rozłupać.



Wierzcie mi na słowo, ale jestem ogromnie przewrażliwioną jednostką. Wszelkie bodźcie, jakie ktoś kieruje do mnie z zewnątrz uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Mój brak wiary w siebie niestety każe mi pewne zachowania odbierać jako nastawienie "przeciwko" mnie. Tak bardzo nie mogę uwierzyć w siebie (choć teraz jest już chyba lepiej, niż było kiedyś), że pewnego razu postanowiłam coś z tym w końcu zrobić i zdecydowałam, że pójdę do psychologa, w celu poznania przyczyny takiego stanu rzeczy. Wyszłam z założenia, że jak odnajdę źródło problemu, to łatwiej będzie mi nad sobą pracować.

Opowiedziałam pani psycholog calutką swoją historię. W moim życiu nigdy nie było żadnej patologii, kocham swoich rodziców, a oni kochają mnie i zawsze to czułam z ich strony. Pomagali mi zawsze i wszędzie, wspierali i wspierają w każdej decyzji, jaką podejmuję dając mi wolną rękę do działania, przez co darzę ich ogromnym szacunkiem. Nigdy nie doświadczyłam żadnej traumy ze strony zarówno bliskich jak i obcych ludzi. Jestem szczęściarą, że wszystkie te nieszczęścia jakos mnie ominęły. Ogólnie uważam, że jestem w czepku urodzona. Mam swoją pasję, cudowną rodzinę i wspaniałego chłopaka, a jednak moją największą przeszkodą w takim dobrym, szczęśliwym życiu jest ten cholerny brak pewności siebie.

Nawet owa pani psycholog po kilku sesjach ze mną (a widać było, że jest baaaardzo zaangażowana) rozłożyła w pewnym momencie ręce i powiedziała, że jestem jednym z trudniejszych przypadków, jakie ostatnio miała okazję "prowadzić". Nie umiałyśmy się nigdzie doszukać źródła problemu, co nie ukrywam tylko mnie zdołowało jeszcze bardziej. Poczułam, że skoro nawet specjalista nie jest w stanie mi pomóc, to jak ja mam pomóc samej sobie?

Na szczęście los postawił na mojej drodze R. który słynie z ogromnego dystansu do świata, samego siebie. I dopiero on zaczął uczyć mnie, że branie wszystkiego na poważnie i przejmowanie się każdą jedną pierdołą prędzej nas wykończy,  niż gdziekolwiek zaprowadzi. Nieraz musiał na mnie pokrzyczeć i porządnie wstrząsnąć, żebym w końcu ogarnęła, ale nie jest łatwo zmienić tak głęboko zakorzenionych w głowie poglądów. Na szczęście pewne bariery zaczęły się przełamywać, kiedy widziałam, że po raz kolejny już kłócimy się o ten brak dystansu z mojej strony, że stwierdziłam: kurwa, no ale w sumie ileż można tak siedzieć w cieniu? Całe życie mam się bać ludzi i się przed nimi chować?

Po prostu pewna czara się przelała. R. też już zaczęły ręce opadać, kiedy widział, że te wszystkie rozmowy nie przynoszą rezultatu. Sprawdziła się po raz kolejny ta złota maksyma, że aby się odbić trzeba sięgnąć dna. Musiałam siebie i bliskich doprowadzić na to dno, by zdać sobie sprawę, że kurde, jak długo jeszcze? Staram się teraz przełamywać te słabości. Robię zdjęcia na ulicy (wyobrażacie sobie, że nawet tego się wstydziłam, bo myślałam sobie, że jak będę robić zdjęcia dziwnym rzeczom to ludzie zaczną mnie wytykać i wyśmiewać - na pochypel kurwa zrobiłam zdjęcie witrynie sklepowej poniżej i mimo dziwnych spojrzeń przechodniów mam ogromną satysfakcję z tego, że to zdjęcie powstało, bo je kurde lubie). Mówię do ludzi bez takich krępacji i to, co myślę bez obaw, że zostanie to źle odebrane. To już nie mój problem.


Cieszy mnie takie życie, gdy mogę być sobą i nie muszę się tego wstydzić. Jeszcze ogrom pracy przede mną, bo jak wspomniałam - nie jest łatwo tak od "zaraz" wyplewić z siebie brak wiary we własne "ja". Ogrom ludzi z tym walczy. Mam nadzieję, że jakoś się uda i będzie mi lepiej. I, że w końcu przestanę widzieć wszędzie spisek przeciwko sobie. Liczę, że uczucie, że każdy się na mnie uwziął w końcu zniknie.













14 komentarzy:

  1. U mnie jest podobnie - też jestem przewrażliwiona, brakuje mi dystansu do świata i pewności siebie. Ale chyba jest szansa na poprawę, skoro obie dostrzegamy ten problem i próbujemy coś zmienić. Kroczek po kroczku, a w końcu będzie lepiej. Nie ma sensu wszędzie szukać negatywów i wiecznie się bać, bo za dużo nas w życiu ominie. Trzymaj się! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Nie ma nic gorszego niż być świadomym swych słabości i po prostu im pozwalać sterować życiem.

      Usuń
  2. Jakbym czytała o sobie... pięć lat temu. Wydaje mi się, że moje poczucie własnej wartości zostało totalnie skopane w okresie gimnazjalnym z wielu czynników (niektóre z nich dostrzegłam dopiero teraz, po kilku latach od ich zniknięcia, np. głupie komentarze i niby "troskliwe" rozmowy z nauczycielami z gimnazjum...). I akurat jeśli o to chodzi, terapia nie bardzo mi pomogła - z pomocą terapeutki odbiłam się od dna, przestałam głodzić i zaczęłam siebie... hm... tolerować. Ale prawdziwa akceptacja przychodzi dopiero teraz, 3 lata po zakończeniu terapii. Do niektórych rzeczy trochę trzeba dorosnąć, ale przede wszystkim samemu włożyć ogrom pracy - i to wymaga wytrwałości i czasu. Masz rację, że nic nie przychodzi od razu. To powolny proces. I nawet nie należy go na siłę przyspieszać, bo można sobie czasem zaszkodzić nawet ;) Ale to już od sytuacji zależy, bo niekiedy terapia szokowa jest zbawienna.

    Zdjęć na ulicy też bałabym się robić, nie jesteś w tym sama ;) Podziwiam wszystkich jutuberów, którzy kręcą vlogi miejscach publicznych - ja się głupio czuję robiąc sobie selfie z koleżanką w kawiarni, a co dopiero siedzieć w jakimś parku i gadać o czymś do kamery, haha. Ale ludzie się gapią i będą się gapić. Tego nie zmienimy - ale możemy zmieniać swoje podejście do tego, czyli zacząć po prostu mieć to w poważaniu ;)

    Powodzenia Ci życzę z całych sił <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, że być może okres gimnazjum spowodował we mnie ten brak wiary w siebie. Kurczę jednak dzieciaki w tamtym okresie są wredne i bezlitosne. Zwłaszcza, jak się było dzieckiem raczej większym niż rówieśnicy. Być może tam jest ukryte źródło problemu, jednak nie mam siły ani ochoty w tym grzebać. Było, nie ma. Żyć trzeba tu i teraz.
      Terapia to takie błądzenie we mgle. Tak na prawdę w wielu przypadkach życie weryfikuje samo, co zmienić i jak zmienić. Niestety wydaje mi się, że jesteśmy zlepkiem prób i błędów, jeśli chodzi o kształtowanie charakteru. Niektórzy nie mają z tym problemu, innym potrzeba na to czasu (szkoda, że dla niektórych jest za późno czasami).

      No ja im zazdroszczę tego zdystansowania. Inspiruje mnie to.

      Usuń
  3. Przykro mi się to czyta. Życzę Ci siły i wytrwałości w budowaniu własnej wartości. Wydajesz się taką wartościową osobą, nie daj się zdławić swojemu największemu krytykowi, sobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się przykro nie pisało. Wręcz nawet to było takie oczyszczające i uświadamiające :D

      Usuń
  4. Chyba zawsze jest tak, że zanim zacznie być lepiej, to trzeba właśnie sięgnąć tego dna. Wtedy efekty pracy nad sobą są najlepsze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tylko każdy po takim upadku umiał się odbić.

      Usuń
    2. Niestety nie każdy potrafi :(

      Usuń
  5. Nie wiesz nawet jak cudownie czyta się takie historie o wewnętrznych przemianach. Bardzo lubię podejście "a jebać wszystko, będę robić to co mi się podoba i na co mam ochotę". Moja historia jest w sumie nieco zbliżona do twojej, bo również zostałam "w czepku urodzona", jednak przez spory kawał mojego życia nie byłam pewna siebie, a moja samoocena sięgała dna. Zmieniło się to w sumie wraz z wiekiem, nie było momentu przełomowego tak jak u ciebie.
    Aktualnie zdarzają mi się momenty słabości, ale w głowie mam zakodowane hasło "jestem piękna, wartościowa, wspaniała i nikt tego nie zmieni".
    Co do zdjęcia stopy z rajstopą to jest genialne! Jestem z ciebie dumna, że zrobiłaś je pomimo gapiących się ludzi (też nieraz mnie to odstrasza, a kocham robić zdjęcia przypadkowym przedmiotom).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo kurczę, ileż można tak się dawać sobą poniewierać? Każdego w końcu szlak trafi :p
      Wiesz, momenty słabości to jest norma. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy do nich prawo. Ja w głowie mam "jestem piękna" itp tylko wtedy, kiedy świadomie dbam o swoje ciało i umysł. Muszę ćwiczyć, dobrze się odżywiać, troszkę pomedytować - wtedy czuję, że jestem piękna. Ale to chyba normalny mechanizm u każdego człowieka. Kiedy ktoś nie traktuje z szacunkiem własnego ciała/zdrowia/ducha, to jak ma być szczęśliwy?
      A co do zdjęcia to dziękuję - mi jakoś tak wywołuje uśmiech na twarzy.

      Usuń
  6. Uwielbiam takie prawdziwe i przede wszystkim szczere historie, dobrze, że piszeszz to, co chcesz i myślisz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj znamten ból, walcze z tym teZ juZ od Dłuższego czasu... i mam wrazenie ze ta walka sie nie konczy. Juz Ci sie wydaje ze cos sie ogarnelo a tu bum i nagle odkrywasz ze nadal sie boisz i jestes totalnie niepewna...

    OdpowiedzUsuń
  8. Raz się czujesz fantastycznie ciesząc życiem, spotkań ze znajomymi... A innym razem płaczesz cicho wtulając w ukochaną kołdrę otaczającą Twoje ciało. SKąd ja znam te (naprzemienne niejednokrotnie) stany.
    Nie każdy psycholog jest dobry, nie każdy mimo swojego (nie)zaangażowania potrafi pomóc osobie potrzebującej. Napisałabym ,,weź się w garsć, a pewność siebie sama przyjdzie", ale wiem, ze to wcale tak nie działa. Cóż...

    OdpowiedzUsuń