wtorek, 12 grudnia 2017

Czyżby brak weny?

Dobrze jest mieć pasję, która się kocha i której się człowiek ciągle poświęca. Od zawsze chciałam tworzyć coś swojego i od zawsze wiedziałam, że będą to zdjęcia. Potrafię nagle wstać z fotela, złapać za aparat i robić zdjęcia wszystkiemu, co się rusza i nie tylko. Nadchodzą jednak momenty, kiedy po prostu cała ta euforia, chęć i motywacja umyka przez palce, czego dowodem jest choćby poniższe zdjęcie. Nie uważam, że jest złe. Problem z nim jest taki, że jest jedno jedyne, które nadaje się jako tako do publikacji (a i tak się zastanawiałam). Od piątku do dziś, czyli w sumie 4 dni byłam na wyjeździe u rodziny R. i tylko tyle udało mi się stamtąd przywieźć.





Była masa okazji do dobrych kadrów. Dom w którym mieszkaliśmy przez ten czas był pełen ludzi, gwaru, śmiechu, rozmów. Dzieci biegały, bawiły się. Pies szczekał, wylegiwał się na ganku. Był tam piękny, wiejski klimat, ponieważ ludzie mieszkający tam żyją głównie z rolnictwa na ogromną skalę (środkowa polska). Widziałam krajobraz, którego na co dzień nie mam, więc to doskonała okazja do wyłapania jego specyfiki, a mimo wszystko jakoś tak... nie chwyciłam za aparat, nie wyszłam na spacer, nie spojrzałam na to wszystko własną perspektywą. Czuję się źle z tym, że z góry sama jakoś założyłam sobie to dziwne ograniczenie myślowe z rodzaju: "na pewno nic nowego już stąd nie wywiozę". A przecież tak bardzo lubię tamten rejon, tamtejszą mentalność. Dobrze się tam czułam i smutno było wracać na to nasze południe.
Ceglana stodoła porośnięta bluszczem z kontrastowymi drzwiami i małymi okienkami. Pan K. uzupełniający ten krajobraz swoją postacią w granatowej kurtce i gumowcach z psem u boku. No ja was błagam, jak można było tego nie sfotografować? Na własne życzenie pozbawiłam się takich fajnych pamiątek i dobrego dokumentu. Z jednej strony wiem, że ludzie, którzy coś tworzą miewają zastój w swej twórczości. Każdy miewa kryzysy i musi sobie z nimi radzić. Nawet ośmielę się powiedzieć, że to jest bardzo potrzebne. Uświadamia to nieraz, czy aby na pewno to, czym się zajmujemy jest naszym powołaniem. Ja również przerabiałam takich kryzysów setki, jednak gdy tylko nadarzała się jakaś dobra okazja, oderwanie od rutyny - momentalnie wracała motywacja i ręce same sięgały po sprzęt. Pisze to wszystko, bo nie potrafię sobie tego sama przed sobą wytłumaczyć. 

To do mnie nie podobne. Może to zabrzmi śmiesznie, ale trochę się przestraszyłam. Najgorsze jednak było to zderzenie ze świadomością, gdy już siedziałam w samochodzie i czekałam mnie 5 godzinna podróż do domu - że zmarnowałam 4 dni pod tym względem i nie wiozę żadnego, fajnego wspomnienia w postaci zdjęć mimo, iż było w sumie wiele ku temu okazji. Mam nadzieję, że to tylko jeden taki epizod. Wiem, że to może brzmieć jak bełkot w rodzaju: "omg, fotografia to moja pasja, powinnam fotografować, bo jak nie to o matko, zatracę tę pasję i w ogóle, co ze mnie będzie za artystka". Nie zmuszam się do tego i nigdy nie zmuszałam. Zwykle ta chęć dokumentowania przychodzi naturalnie, nawet jej nie zauważam. Jest i już. A teraz jej nie było i nawet sobie tego nie uświadomiłam przez te całe, 4 dni. No, poza tym błyskiem jednym jedynym, którego efekt widzicie powyżej. Nastąpił w najspokojniejszej porze dnia, gdy siedzieliśmy wszyscy w saloniku i czekaliśmy na gości a ciotka piekła ciasto. Cyknęłam jedno zdjęcie i odstawiłam aparat z powrotem do torby. 

Jak mówię: czasem ten zastój twórczy, brak weny jest potrzebny, by zadać sobie pytanie, czy aby na pewno, to, co robię jest dla mnie ważne? Jeśli w pewnym momencie życia zaczyna nam tego brakować, to wtedy wiadomo, że tak. Jeśli się okaże, że już więcej o tym nie myślimy - szukamy dalej. Cieszę się, że pomimo tych wszystkich kryzysów zawsze prędzej, czy później tej sztuki mi brakuje i ciągle żyje we mnie to przekonanie, że być może w tym tak na prawdę jestem dobra i to tak na serio mnie kręci i wciąga. Nie lubię jednak, gdy trwa to długo i zjawia się nagle. Czuję się, jakbym przespała trochę te 4 dni mimo, iż były tak wspaniałe, bo przecież spędzone w gronie bliskich mi ludzi.




 

4 komentarze:

  1. Może właśnie dlatego nie czułaś potrzeby sięgania po aparat, bo tak Ci było tam dobrze? Może właśnie dlatego, że skupiłaś się bardziej na byciu tam, z tymi ludźmi? Czy nie bardziej wartościowe jest skupienie się na przeżywaniu niż na uwiecznianiu?

    Niepotrzebnie się katujesz. Widać, że jest to dla Ciebie ważne, by fotografować, że to jest Twoją pasją, ale przecież pisarz też czasem nie ma weny i nie odczuwa potrzeby by pisać, a nawet nie ma na to ochoty - to normalne. Zresztą sądzę, że o wiele większym błędem byłoby robienie zdjęć, kiedy w ogóle nie masz na to ochoty - pod przymusem, pod presją, że powinnaś, bez odczuwania z tego przyjemności. A chyba nie o to w tym wszystkim chodzi, prawda?

    Nie naciskaj na siebie. Jeszcze będziesz miała niejedną okazję do zrobienia dobrych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że to jest bardziej wartościowe i owszem, czułam się tam bardzo dobrze. Dyskomfort pojawia się, bo mi jedno drugiego nigdy nie wyklucza. Kiedy czuję się dobrze, mam jeszcze większa chęć fotografowania. Zwłaszcza, że jest to dla mnie zupełnie nowe, jeszcze nie tak dobrze znane otoczenie. Piękny klimat miejsc, rodzinnego ciepła. A ja mimo wszystko zostałam na to jakoś tak twórczo obojętna i to mnie w tym wszystkim dziwi :)

      Może i nie potrzebnie się katuję, masz rację. Trochę to przeżywam, bo zwykle wykorzystuję takie momenty twórczo, są one bardzo inspirujące i broń Boże takie fotografowanie nigdy nie jest na siłę.

      Usuń
  2. Ja mam zastój twórczy, którego nie potrafię przezwyciężyć od kilku lat. Moją pasją jest pisanie, ale może raczej - było? Bo aktualnie sama już nie wiem. Ciągle szukam nowych rzeczy, mam wiele zainteresowań, ale nic nie potrafi mnie tak pochłonąć, jak niegdyś słowo. Chciałabym, żeby moja lekkość pisania wróciła, żeby znowu życie stało się takim niewyczerpalnym źródłem inspiracji. To znaczy - ono nim na pewno jest, tylko ja jakoś przestałam to widzieć...
    Rozumiem Cię dobrze. Z jednej strony nie warto się zadręczać, bo wena prędzej czy później wróci, ale... to jest bardzo uciążliwe, ta niemoc, to czekanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem. Ja sama, zanim zajęłam się fotografią bardzo dużo pisałam. Miałam bloga, na którym publikowałam swoją prozę, ale no właśnie... jakoś to zatraciłam, przestałam pielęgnować i tak skończyłam z tego typu pisaniem. Również chciałabym odzyskać tamto "lekkie" pióro. Czasem nawet mam problem z odpisywaniem na komentarze, bo nie wiem jak pewne emocje uchwycić w słowa. Przykro mi z tego powodu, ale nie wiem, jak na nowo o to zawalczyć. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby to samo miało się stać z moim fotografowaniem. Pewnie stąd ta moja panika.

      Usuń