poniedziałek, 7 grudnia 2020

Szarość za oknem o poranku jak nigdy napoiła mnie niepokojem. Z kolei promienie słońca, które krzyknęły na ten brudny świat wieczorem, by chwilę potem ten mógł otulić się ciemnością pozostawiły we mnie ciepło. Zderzam się z wielkimi skrajnościami i miotam, by pójść spać i śnić sny, których nawet nie pamiętam (a może nie chcę nie). Ciężkie stopy dotykają zimnych paneli. Nie jest to najmilsze powitanie dnia, ale staram się, jak mogę. Orfeusz mnie opuścił, a ja próbuję przywitać dzień. 

Jajko, kruchość skorupki pod palcami i zapach palonego masła. Krzątam się po kuchni, tak jak kiedyś. Nie robiłam tego tak dawno. Uświadomiłam sobie właśnie, jak bardzo mi tego brak. Kuchnia ma specjalne miejsce w moim sercu. Jest nie tylko sercem domu. Jest przestrzenią, w które mocno wplątane było/jest moje dzieciństwo. Widzę babcię w jej jasno urządzonej kuchni. Talerze na ścianach z niebieskimi kwiatami. Piec kaflowy, który grzał jak nic na świecie. Zapach non stop gotowanych potraw od najwcześniejszych godzin porannych. Otwarte drzwi, przez które w każdej chwili mógł wejść niespodziewany gość, któremu w pośpiechu serwowało się kawę i prosto z pieca wykrajało fragment kołacza z serem (bez rodzynek, babcia wiedziała...) w akompaniamencie świeżo opowiadanych plotek. Gwar, za którym dziś tak tęskno. Relacje, które może nigdy nie były wzorowe, ale za to były jakiekolwiek. Tęsknię za babcią i jej kuchnią. Modlę się o to, bym kiedyś ja mogła budować takie wspomnienia swoim wnukom/dzieciom. 

Bardzo dziś odpłynęłam w swoje dzieciństwo. Być może dlatego, że tak trudno rozprawić mi się z dorosłością. Od zawsze.

dzieciństwo.

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz