środa, 8 maja 2024

Bycie sobą fest

Ostatnimi czasy bardzo często rozmyślam o byciu autentycznym. Badam swoje zachowania i staram się wyłapać takie momenty w ciągu dnia, kiedy staram się "ukryć" odruchy wynikające z... bycia sobą. Bo z jednej strony wszędzie krzyczy się, by być sobą, być autentycznym, a jeśli już ktoś ma odwagę się na to zdobyć to nagle okazuje się, że jednak jesteś nie tak "autentyczny", jak innym się wydaje, że być powinieneś. Bo coś robisz jednak nie tak. Bo coś mówisz nie tak i wyglądasz nie tak. Podejmujesz nie takie decyzje. Kogoś uwierasz. Ile razy ktoś uwierał Ciebie, a jednak decydowałeś się zacisnąć zęby i jednak jakoś znieść to uciążliwe gniecenie w środku? Ja tak mam codziennie, bo każdego dnia spotykam się z ludźmi. Każdego dnia ktoś mnie uwiera i jakoś muszę to znosić, a jednak tyle razy w ciągu swojego życia kryłam prawdziwą siebie. Wypominałam sobie każdy moment, kiedy mogłam kogoś "urazić", zrobić komuś "przykrość", powiedzieć coś "za dużo". No ale czy tak na prawdę potrzebnie? Bo przecież to wszystko jest tak bardzo względne. Jakoś inni nie mieli żadnych przemyśleń, kiedy to mnie w jakiś sposób upokorzyli, skrzywdzili, czy też nie uszanowali (nawet, jeśli nie świadomie, bo wiem, że pewne zachowania i intencje nie koniecznie muszą być nacechowanie negatywnie - to też czasem po prostu kwestia charakteru, ciężko stwierdzić, kiedy kogoś dobrze nie poznamy)



Bardzo długo miałam poczucie, że coś ze mną nie tak. Nagminnie naginałam swój komfort osobisty, by przedłożyć go nad komfort innej osoby. Zwyczajnie coś we mnie ostatnio pękło i już mi się nie chce. Boli mnie mózg od rozmyślania i analizowania tego, czy ktoś się czuje przy mnie tak czy siak. Szkoda mi na to czasu. Szkoda mi też, że zajęło mi to tak długo. Musiało mnie zacząć boleć psychicznie, by w końcu odpuścić. Dbanie o siebie w tym kontekście stało się dla mnie game changerem. Mowa tutaj o na prawdę prozaicznych rzeczach. Kiedyś bałam się wejść do sklepu z obsługą klienta, bo nie chciałam powiedzieć ekspedientce, że nie potrzebuję jej pomocy, rozglądam się tylko. Autentycznie czułam, że robie jej przykrość. Rozmowy przez telefon to dla mnie wyzwanie do dziś. Język mi się plącze, bo staram się brzmieć ładnie, elokwentnie i grzecznie. Zamiast po prostu walić prosto z mostu, o co mi chodzi. Nie mówię tutaj o sytuacji, że wyzbywam nie wszelkich manier na rzecz bycia "sobą", bo znów bez przesady. Tylko zwyczajnie takie funkcjonowanie powoduje, że dostaję na głowę od analiz - a czy dobrze powiedziałam? a czy nie wyszłam na idiotkę? Nie chcę już tak. 


Tak sobie rozmyślam i po prostu jestem zmęczona. Chcę być sobą i nie musieć za to przepraszać. Chcę siebie lubić taką, jaka jestem. Bez porównywania się do kogokolwiek. Oczywiście dalej mam w sobie cechy, których nie lubię i staram się nad nimi pracować tak, bym była z siebie zadowolona a przez to bardziej pewna siebie. To też nie chodzi o to, by odpuścić wszystko i "jechać w Bieszczady" naszego ego. Praca nad sobą jest ważna, ale wyrozumiałość i nabranie pewnych perspektyw również. Równowaga ważna rzecz, a balans jest nieodłącznym jej elementem. To swoją drogą bardzo fascynujące, że odkrywam to po 30 roku życia. Kiedyś mój mąż powiedział mi, że po 30 doznał największego spokoju ducha i poczucia, że "nic nie musi". Teraz ja to odkrywam i czuję się po prostu wspaniale. Daje mi to wolność i swobodę, hej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz