Dźwięk zwiastujący koniec mycia zmywarki rozległ się po pustym mieszkaniu. Tykanie zegarów słyszę też wyraźnie, jak nigdy. Zasiadam, by napisać kilka słów, które mi ciążą. W tej ciszy przerywanej domowym rozgardiaszem, który jak na tę porę (19:43) zaskakuje. Nie mam już siły opróżniać zmywarki. Zrobi to brat, który od miesiąca siedzi w domu przez lockdown branży hotelarskiej. Ja pracuję. Jeszcze.
Przez moją głowę non stop przechodzi fala refleksji różnej maści. Jest tyle możliwości. Złych/dobrych decyzji do podjęcia. Słów/zdań do wypowiedzenia, które formują naszą przyszłość niczym ciepłą plastelinę. Zawsze byłam kiepska z form przestrzennych. Nie lubiłam tych przedmiotów na studiach, dlatego zrezygnowałam. Z kierunku "życie" rezygnować nie chcę, dlatego staram się ukręcić coś z tej przeźroczystej plasteliny na bierząco. Czasem z lepszym, czasem gorszym skutkiem. Moje dłonie jednak są zimne. Nie czuję ruchu palców przez co mam wrażenie, jakoby moja plastelinowa rzeźba była coraz bardziej pokraczna. Z każdym kolejnym ruchem forma odgniata się i odgniata, choć czasem ta brzydota jest konieczna, by wydobyć z niej coś ostatecznie pięknego. Nie poddaję się więc i próbuję... próbuję.
Chciałabym ulepić dłonie. Słoneczną łąkę. Spódniczkę i macerowane zioła pite na kocu w cieniu drzew. Śpiew ptaków. Wiatr we włosach i miłosne szepty niesione wiatrem na miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz