Zawsze kochałam ruch, lecz nie zawsze umiałam się do niego przekonać. Od dwóch lat regularnie chodzę na siłownię. Od jesieni zeszłego roku biegam na tyle, na ile starcza czasu. W tym roku planujemy z mężem wprowadzić jeszcze jazdę na rowerze. Brakuje nam doby i często miewam poczucie, że zatracamy się w tym słynnym "pędzie", którym nasze społeczeństwo jest owładnięte. Jednak te krótkie chwile szczęścia, działania w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami wbrew temu, co gdzieś tam myślą sobie inni potrafi mieć wartość terapeutyczną. Nie ukrywam jednak, że sztuka to nie łatwa. Nieraz toczę wewnętrzne batalie we własnej głowie z samą sobą, by nie dać się tej presji otoczenia. Puszczam mimo uszu te wszystkie "za dużo biegasz", "znów idziesz na siłownię? chce Ci się tak po pracy?". A no chce mi się. Czuję, że moje ciało od zawsze tego potrzebowało i bardzo często nachodzi mnie refleksja i żal poniekąd, że "dlaczego tak późno?".
To tak na początek. Chcę tu wracać, jak kiedyś.