niedziela, 21 kwietnia 2024

No witam. Trzy lata nieobecności. Mnóstwo zmian po drodze. Setka przemyśleń, decyzji i kroków w stronę, której nigdy wcześniej bym o siebie nie podejrzewała. Walka o szczęście przez ostatnie kilkanaście lat mojego życia rozstrzygnęła się z korzyścią dla mnie. Wymagała podjęcia ogromu (nieraz bolesnych) decyzji. Z początku zdawało się, że do nikąd mnie to nie doprowadzi i tylko niepotrzebnie dobijam się z każdej strony. Jednak na dzień dzisiejszy jestem już żoną u boku kochającego męża. Czuję od niego wsparcie i miłość o którą tak zawsze walczyłam. Dziś nie muszę walczyć. Mogę po prostu utonąć w jego ramionach. To chyba powinno być głównym trzonem opowieści o mnie w dalszej części tego bloga. Teraz w każde nowe wyzwania wkraczam z głową w górze. W końcu wyprostowałam plecy, wypięłam pierś do przodu i idę odważnie przed siebie. 



Zawsze kochałam ruch, lecz nie zawsze umiałam się do niego przekonać. Od dwóch lat regularnie chodzę na siłownię. Od jesieni zeszłego roku biegam na tyle, na ile starcza czasu. W tym roku planujemy z mężem wprowadzić jeszcze jazdę na rowerze. Brakuje nam doby i często miewam poczucie, że zatracamy się w tym słynnym "pędzie", którym nasze społeczeństwo jest owładnięte. Jednak te krótkie chwile szczęścia, działania w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami wbrew temu, co gdzieś tam myślą sobie inni potrafi mieć wartość terapeutyczną. Nie ukrywam jednak, że sztuka to nie łatwa. Nieraz toczę wewnętrzne batalie we własnej głowie z samą sobą, by nie dać się tej presji otoczenia. Puszczam mimo uszu te wszystkie "za dużo biegasz", "znów idziesz na siłownię? chce Ci się tak po pracy?". A no chce mi się. Czuję, że moje ciało od zawsze tego potrzebowało i bardzo często nachodzi mnie refleksja i żal poniekąd, że "dlaczego tak późno?".

To tak na początek. Chcę tu wracać, jak kiedyś. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz